W gimnazjum zostawiałam kosmetyczki i właściwie to był jedyny powód, dzięki któremu
nie chodziłam wymalowana (no, chyba, że zgarnęłam kredkę mojej siostry. Wtedy,
ku niechęci dyrektorki, przychodziłam do szkoły pomalowana na pandę).
W liceum zgubiłam portfel. Nie miałam o tym pojęcia aż wieczorem, do drzwi zadzwonił postawny facet i oddał mi portfel.
Byłam tak zaskoczona, że ledwie powiedziałam dziękuję (zaprosiłabym
na kawę, ale byłam zbyt zszokowana. Jeżeli pan to czyta — naprawdę jestem wdzięczna!).
W tamtym tygodniu zgubiłam klucze. Jestem dzieckiem "z
kluczem na szyi" i to była jedyna rzecz, której NIGDY nie zgubiłam. Bo zgubienie kluczy równało się z kilkugodzinnym wystawaniem pod klatką.
1. Zaprzeczenie
"Nie, ja wcale nie zgubiłam tych
kluczy, ona muszą gdzieś tu być!"
Początkowo sprawdziłam wszystkie miejsca, w których
zazwyczaj zostawiam klucze. Półka na książki, szafki, torebki... Później
wszystkie miejsca mniej oczywiste — podłogi pod meblami, za szafkami, pralką. Pustka.
2. Bunt
"Dobrze, zgubiłam, ale muszą być
gdzieś w domu. Chrzań się!"
Sprawdziłam wszystkie absurdalne
miejsca: lodówka, zamrażalka, szafki z ubraniami, piwnica, pralka. Nie ma.
Pochodziłam po wszystkich pubach, w których byłam w ciągu
ostatniego miesiąca i po wszystkich marketach. Zadzwoniłam do mpk. Nic.
3. Etap negocjacji
"Wymienisz zamki a ja oddam, znajdę sobie pracę"
4. Depresja
"Nie rozumiesz?! To jest moja
osobista tragedia! To jest jak zgubienie słynnego obrazu! Jakby ci Picasso
przepadł!"
Po takich i innych jękach wszyscy twierdzili zgodnie:
"Zamknij się. Ludzie mają gorsze problemy".
5. Akceptacja
"No dobrze, mam trochę odłożone,
wymienię, na razie jeden zamek."
Zrezygnowałam i zaczęłam przeglądać oferty.
Całkiem
zadowolona ze swojego wyboru ruszyłam dupsko sprzed komputera, wzięłam lżejszą
kurtkę i... wypadły mi z niej klucze.
Akcja trwała łącznie trzy dni i wszyscy mieli mnie poważnie dosyć. Przeprosiłam ich kruchymi rogalikami z domowym budyniem waniliowym. A inne rogaliki z wanilią możecie znaleźć na blogach Mirabelki i Shinju.
PS Liczę na jakieś historie pokrzepiające, bo czuję się jak największa pierdoła na świecie.
Akcja trwała łącznie trzy dni i wszyscy mieli mnie poważnie dosyć. Przeprosiłam ich kruchymi rogalikami z domowym budyniem waniliowym. A inne rogaliki z wanilią możecie znaleźć na blogach Mirabelki i Shinju.
PS Liczę na jakieś historie pokrzepiające, bo czuję się jak największa pierdoła na świecie.
Przepis na 16 rogalików
ciasto
220 g mąki pszennej
niecała łyżeczka proszku o pieczenia
100 g masła
4 łyżki cukru
1 jajko
3 łyżki śmietany 18%
Mąkę przesiać z proszkiem do miski, następnie przesiać
na stolnicę.
Masło pokroić na drobne kawałki i razem z cukrem
dodać do mąki. Zarobić nożem (czyli rozdrabniać w mące).
Dodać jajko, dwie łyżki śmietany, wyrobić rękoma. Jeżeli
ciasto będzie suche dodać śmietanę.
Uformować kulę, włożyć w folię i trzymać w lodówce.
krem budyniowy
300 ml mleka
50 g cukru pudru
3 żółtka
2 łyżki mąki ziemniaczanej
1/2 laski wanilii
Mleko zagotować w rondelku i odstawić.
Żółtka ubić z cukrem na puszystą masę. Ciągle ubijając
dodać mąkę (stopniowo, najlepiej po łyżeczce), następnie cienką strużką (cały
czas miksując!) wlać mleko.
Do masy wmieszać ziarenka z 1/2 laski wanilii.
Całość przelać do rondelka i gotować na najmniejszym
ogniu, nieustannie mieszając. Zdjąć z ognia, kiedy masa będzie troszeczkę
bardziej gęsta niż budyń.
robienie rogalików
Ciasto rozwałkować na grubość 1/4 cm. Wyciąć 8 kwadratów o boku
9 cm i przeciąć je po przekątnej.
Może pocieszy Cię to, że nie tylko Ty masz takie problemy - też wszystko gubię albo zostawiam w dziwnych miejscach...Czasem się zastanawiam, czy ktoś mi psikusów nie robi :-)
OdpowiedzUsuńTwoje rogaliki wyglądają obłędnie. Co prawda nie przepadam za nadzieniem budyniowym, ale z dżemem albo jakimś nadzieniem bakaliowym zjadłabym takie ciacho. Zapisuje przepis do wypróbowania!
PS. Piękny blog i bardzo apetyczne zdjęcia!
Mój patent na niegubienie rzeczy w domu: nic nie odkładać na miejsce;)
OdpowiedzUsuńW ten sposób wszystko jest tam, gdzie było używane po raz ostatni.
Gdybym tylko wiedziała, gdzie ostatnio (czyli przed rokiem) używałam książki z biblioteki...
PS.A na takie rogaliki ode mnie nikt nawet nie liczy - jestem zbyt leniwa:)
Ja miałam podobnie, tyle że plecaka zapominałam wziąć z domu do szkoły :P
OdpowiedzUsuńJa ciągle gdzieś gubię telefon. Doprowadza mnie to do furii! Ostatnio jednak tak się zakręciłam że wyszłam z rossmanna z koszykiem. Przeszłam prawie całą ulicę zanim się zorientowałam.
OdpowiedzUsuńJuż nawet uwierzyłam, że świat stał się lepszy bo wszyscy ludzi których mijałam się do mnie uśmiechali eh..mina ochroniarza, gdy weszłam, położyłam koszyk i wyszłam...bezcenna! :D
Wspaniały felieton,tez walczę z roztargnieniem na różne sposoby z mniejszym lub większym efektem najbardziej spodobała mi się "depresja"na tym zazwyczaj kończę.Ostatnio ćwiczę pamięć tzn gdy kładę telefon po prostu mówię w myślach "kładę telefon na biurku" zaczyna skutkować!
OdpowiedzUsuńRogaliki wykorzystam przy pierwszej nadarzającej się okazji. Dziękuję!
Pozdrawiam.
Wiesława.
Ja ostatnio nie mogła biletu znaleźć - kupuję 10cio przejazdówki, użyłam dopiero raz. Myślałam, że mnie szlag trafi. Okazało się, że był w kieszeni spodni... Heh...
OdpowiedzUsuńA rogaliki wspaniałe, z nadzieniem budyniowym to zdecydowanie coś dla mnie :)
Nie mam w domu śmietany, czy jest coś czym mogę ją zastąpić?
OdpowiedzUsuń