wtorek, 24 września 2013

Bruschetta (ślubofobia)



Na początku był pierścionek i romantyczne chwile, ale o tym następnym razem, bo dzisiaj będzie o ślubofobii. Odkąd, w bardzo krótkim czasie, ohajtały mi się wszystkie siostry i kuzyni, nabiegałam się po weselach i napatrzyłam się. Aż za bardzo. I zaczęłam współczuć nowożeńcom…
Ślub, jak wiadomo, zaczyna się przed ślubem. Nie tylko wybieraniem sukienki i wciskaniem się w garnitur z komunii. Są jeszcze…

Wieczory panieńsko-kawalerskie. Coś, co w założeniu jest ostatnia nocą przed ślubem, a w rzeczywistości — ostatnia imprezą. I to najczęściej miesiąc przed, żeby, w razie czego, móc pójść na detoks, bezpiecznie wytrzeźwieć i ukończyć terapię uzależnień.
Cała impreza jest żałośnie rozrywkowa: na „panieńskie” zawsze trzeba się odpowiednio walnąć, zamówić klub, limuzynę i barmana. Na porządku dziennym są cycki, penisy i pytania o „pierwszy raz na stole, pierwszy raz pod prądem, pierwszy raz po zdradzie”.  Ale, pal licho limuzyny, drinki i kluby! Odejść w zapomnienie może nawet wkładanie sobie do ust penisa z czekolady (śmieszne w chuj, prawda?). Najważniejszy jest striptizer!
I to nie byle jaki: zazwyczaj pojawiają się umięśnieni, idealnie wygoleni i z IQ ciut powyżej poziomu gekona (zapewne po to, żeby mrugać, a nie oblizywać gałki oczne). Obowiązkowo mundur policjanta, albo strażaka. i stringi! Czarne, koniecznie z kokardką!
Uwierzcie mi, drodzy panowie. Facet w stringach jest tak seksowny jak wymioty po imprezie. KAŻDY.
Zakupy, sukienki, białe zęby. Przede wszystkim — Wasze myśli już zawsze będą krążyły wokół wesela. Po pierwsze trzeba wszystko wybrać. Jasne jest, że pan młody wkłada swój garnitur z komunii. Ale panna młoda… musi sobie kupić sukienkę! Najdroższą i najładniejszą! No i co z tego, że w lato upoci się w krynolinach, a zimą zamarznie w koronkach. Ma być z pompą i już! Założy ją jeden, jedyny, najjedyńszy raz, ale wyda i parę tysięcy, bo przecież trza.
Poza tym. Nawet, kiedy kupuje gacie dostaję białej gorączki, kiedy ktoś mnie zapyta „w czym mogę pomóc?”. Kiedy weszłabym do salonu sukien ślubnych na pewno wyszłabym przyodziana w cos białego. Zapewne w kaftan bezpieczeństwa.
A do tego tradycja nakazuje iść do fryzjera, kosmetyczki, dentysty (wybielanie!). No i wypadałoby sobie ogolić nogi. Brr…
Problem kulinarny. Trzeba wybrać nie tylko sale weselną, ale także potrawy. Wyobrażacie sobie podanie na osobistym weselu barszczu z torebki, rosołu z kostki i pasztecików z wczorajszego mięsa? Na każdym weselu jest podobnie — pijani ludzie po pewnym czasie maja gdzieś, co jedzą. a ja, w ramach zdrowego odżywiania, odzwyczaiłam swoje podniebienie od cukru i soli. Więc na własnym weselu miałabym podwójną tragedię. a jak tu nie jeść będąc blogerką kulinarną?
Dzień ślubu! Upocona, wyziębiona, z lekami uspokajającymi w kieszeniach i z widokiem na zjedzenie starego mięsa idziesz do USC albo kościoła. Bierzesz swojego wybranka pod pachę, szybkie „tak, tak, do śmierci, ehe, he”, obrączka… i zaczyna się jazda! Wesele!
Oprócz jedzenia wesele jest także muzyką. Zazwyczaj nie masz pojęcia, co chcesz. Ty w wolnych chwilach słuchasz umcyk-umcyk, a wybranek przy swojej muzyce pije tanie wina.
To może puścić gościom klasykę? Ty myślisz o Chopinie, a i tak orkiestra zagra „Jesteś szalona”, „Żono moja” i „Już mi niosą suknię z welonem”.
A potem zabawy zorganizowane. Początkowo jako-takie. Prawdziwy dramat zaczyna się o dwunastej, przy oczepinach. Przynajmniej jedna osoba za flaszkę będzie tańczyć na rurze, ktoś inny obcałuje wszystkich. Na weselu mojej siostry orkiestra pozwoliła sobie na tak żałosne aluzje do kiełbasy i jajek, że dowiedziałam się, co to znaczy „robić dobrą minę do złej gry”.
Bo trzeba się uśmiechać! Uśmiech jest obowiązkowy. Nie możecie zapomnieć, że cały czas jesteście nagrywani. Jak to wygląda, jeśli panna młoda jest niezadowolona? Na moje nieszczęście, należę do osób ze szczerym ryjem (zawsze źle wypadam na kasetach z wesel) i pewnie nie wytrzymałabym. Po pierwsze dlatego, że moja godzina spania zaczyna się około 2, a później zasypiam pod stołem. Wszystko na trzeźwo. 
I jest późno w nocy, wszyscy pijani, wujek Stefek zaczyna obmacywać kuzynki. A, no i przypomnę Wam — na swoim weselu wypadałoby się nie urżnąć. I uśmiechać się.
I tak, drodzy państwo młodzi. Noc poślubna to mit. Myślę, że jedyną rzeczą jaką „młodzi” chcieliby gdzieś włożyć… to cielsko pod kołdrę.
Wesołego wesela!

A co ma do tego bruschetta (czyt. brusketta)? To właśnie to zrobiłam siostrze na lekkie śniadanie w dzień ślubu. Polecam, ale… bez czosnku.


Składniki na 2 porcje:
4 kromki pszennego chleba
1 duży pomidor (albo 2 garści pomidorków koktajlowych)
2 łyżki oliwy z oliwek
1 ząbek czosnku
1 łyżeczka
szczypta soli
szczypta cukru
kilka liści bazylii
Chleb włożyć do tostera, albo opiekacza do kanapek.
Pomidory pokroić w dużą kostkę, włożyć do salaterki. Wymieszać z cukrem, solą, octem i oliwą. Spróbować i, ewentualnie, doprawić.
Kiedy chleb będzie gotowy, obrać ząbek czosnku i przekroić na pół. Dokładnie wetrzeć czosnek po obu stronach każdej kromki.
Na pieczywo położyć pomidory, udekorować listkami bazylii.

Tęskniliście za długimi tekstami? :)

9 komentarzy:

  1. Bogowie, jak ja nie znoszę wesel :D Czyjś ślub jeszcze, dla gości to tylko stanie w kościele i przed, ale wesele? Tradycyjne, polskie? Z narąbanymi starszymi panami obłapiającymi młode dziewczyny, z cioteczkami plotkującymi na każdy temat, z orkiestrą grającą to okropne disco z pola, z obowiązkiem siedzenia do rana, z oczepinami, z morzem wódki, bo jak inaczej? Brońcie bogowie!

    Jedyne śluby i wesela które mi się jako-tako podobają podobają mi się wizualnie. Na ładnych, nieco artystycznych fotografiach niektórych utalentowanych fotografów. Gdzie jest gustownie, miło, klimatycznie, z nie za dużą liczbą gości, ciekawymi pomysłami na aranżacje i widocznym spokojem. Chociaż jak to wygląda na żywo nie wiadomo,...

    W każdym razie, popieram Cię całym sercem! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Przesadzasz :) Tzn. w niektórych przypadkach jest tak, jak piszesz. Ale poza tym jest przecież wolna wola - żadnej z tych rzeczy nie musisz robić, jeśli nie chcesz :) Jeśli ktoś jara się tortem z czeko-penisami jak kura na wiosnę, to niech się jara. Ja nie - dlatego nie miałam żadnego wieczoru panieńskiego. Ponieważ Mąż nie jara się wieczorami kawalerskimi - nie miał kawalerskiego. Tak po prostu. Ponieważ nie znosimy piosenek jarmarcznych, sami wybraliśmy, jaka muzyka ma być na weselu, a jaką orkiestra ma absolutnie zakazaną - nawet, gdyby ktoś o daną piosenkę prosił. Ponieważ nie lubimy weselnych żenujących zabaw, także ich nie było. To nie jest tak, że jak "wszyscy tak robią", czy jak "kuzynka Marysia tak miała", to Ty też musisz ;-) . Tak, jak -mam nadzieję- sama wybrałaś sobie przyszłego pana młodego, tak sama (z nim) wybierzesz sobie lokal, muzykę, zabawy, menu (nie koniecznie flaki i rosół jak na stypie wuja Władka), suknię i minę. To Twoje życie i Twój ślub. Robicie go dla SIEBIE, nie dla innych. Inni już mieli lub będą mieli swoje śluby. Wtedy naściskają sobie udami tyle baloników o północy, ile dusza, dusząca się od banana z bułką tartą i wódką zapragnie. Ale nie u Ciebie, bo to Twoja impreza. Ty decydujesz. Życie jest jedno - przeżyjecie je po swojemu, nie wg standardów cioci Gieni. To takie proste :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja sobie odczarowałam moją ślubofobię :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja wesel nie cierpię i nie chciałam mieć wielkiej imprezy. Nie mieliśmy panieńskiego i kawalerskiego wieczoru. Żadnych penisów z czekolady.
    Zrezygnowaliśmy chyba ze wszystkiego, co wypada, np. z kwiatków/obrączek/gołąbków na samochodzie (bzdura). Moja sukienka kosztowała 600 zł (tylko dlatego, że za koronkę dałam 400), nie wybielałam zębów, nie mieliśmy kamerzysty. Goście zjedli obiad, obejrzeli mecz Polska: Czechy na telebimie przed knajpą i pojechali do domów. Zero oczepin, tańców z balonem, pijanych gości. Przed północą byliśmy już w przebraniu i w domu.
    Tak więc świadczę, że da się inaczej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, nie mieliśmy też sztucznej sesji zdjęciowej, gdzie: teraz patrzycie w niebo, a teraz na siebie z miłością, ręka tu, noga tu. Obrączki bez graweru (mój mąż: to co, ja nie pamiętam, jak Ty masz na imię, żebym musiał sobie to wyryć na obrączce?). Byłam w jednym salonie sukien, gdzie ekspedientka próbowała mi wmówić, że to najpiękniejszy dzień w życiu i MUSZĘ wyglądać jak księżniczka. Wyszłam i powiedziałam, że to był ostatni salon tego typu, którego progi przestąpiłam.
      Wiele rzeczy okołoślubnych to straszny kicz. Wiele też rzeczy jest wymyślone po to, by ktoś na tym zarobił. I wmawia się ludziom, że trzeba - i wtedy wydaje się krocie na serwetki, na próbny makijaż i fryzurę, na zaproszenia (ja robiłam sama) itd.

      Usuń
    2. Będziesz chyba jakąś moją ostoją. Zazwyczaj widziałam na ślubach "księżniczki", padające o 2, ale cały czas uśmiechnięte.
      Sama siostra stwierdziła, że po kilku godzinach uśmiechała się, chyba tylko dlatego, bo miała skurcz twarzy, a nie z zadowolenia.

      A jak zareagowali goście? Słyszałam o "weselu-nieweselu", w którym goście płacili sami za siebie w jakieś niezbyt drogiej restauracji (jakaś dziennikarka, chyba Karolina Piekarska). Wtedy wielu gości się obraziło.

      Usuń
  5. Było ich max. 30 (ostra selekcja...) i byli przygotowani, że nie będzie wesela, tylko obiad. Może i się nudzili, może im nóżka się rwała do tańca, ale cóż, trudno. Nie znam chyba wielu osób, które lubią całonocne wesela, sprośne zabawy, zmuszanie się do tańca i napychanie ogromną ilością dań, no bo szkoda, żeby się zmarnowało. Jeśli ktoś tego oczekiwał, no to niestety się nie doczekał. Może niech pójdzie na inne wesele.

    OdpowiedzUsuń
  6. :)
    po prostu uwielbiam Ciebie czytać :))))

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...